Beata Zdziarska – gdańszczanka, absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, uczy języka angielskiego w jednej ze szkół średnich w Gdańsku. Pasjonatka podróży i gór. Współpracowała z lokalnym czasopismem „Pomerania” oraz kwartalnikiem literackim „Migotania.” Swoje opowiadania, recenzje książek i felietony literackie publikuje w kwartalniku literacko – artystycznym „Szafa”

e wrześniu 2016 roku wydała debiutancką powieść „Zagubiony szlak”, która otrzymała szereg bardzo dobrych recenzji (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3899370/zagubiony-szlak)
We wrześniu na czytelników czeka kolejna niespodzianka. Właśnie w tym czasie na rynku wydawniczym pojawi się druga książka autorki.
Tymczasem, życzę Wam przyjemnej i inspirującej lektury 🙂
Beato, co rozumiesz pod pojęciem „kultura słowa”?
Myśląc o kulturze słowa, przypomniałam sobie słowa naszego wieszcza narodowego – „Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. Granice naszego języka wyznaczają granice naszego świata. Słowo, którym się posługujemy, świadczy o nas samych: naszej kulturze, wykształceniu, szacunku do innych. Nie mniej istotny od samego przekazu jest sposób, w jaki go wyrażamy. Czy potrafimy formułować go jasno, zrozumiale, poprawnie. Kultura słowa to element naszej codzienności, umiejętności bycia z drugimi ludźmi. To taka nasza wewnętrzna szata. 
Czym dla Ciebie jest – słowo? Czy masz jakieś swoje ulubione? 
Słowo jest elementem naszej rzeczywistości, bez niego nie istniałaby ludzka cywilizacja. Słowo ma potężną moc twórczą, kreuje nowe światy, słowem wyrażamy siebie, nasze emocje, stosunek do innych. Nie, nie mam ulubionego słowa, natomiast nie przepadam za tzw. zapychaczami językowymi, które nie niosą żadnej konkretnej treści, a są często nadużywane.
Jak Twoim zdaniem zmienia się język literacki? Czy ta zmiana zmierza w dobrym kierunku?
Język literacki jest bardzo zróżnicowany, podobnie jak współczesna literatura i trudno określić jego kanon, wyznaczyć granice między starannym językiem literackim, a językiem potocznym. Nabiera cech potocznej polszczyzny, coraz bardziej się do niej zbliża. Ewolucja języka literackiego jest odzwierciedleniem zmian w naszej kulturze, jest odbiciem potrzeb i mentalności nas samych, ludzi współczesnych. Czy jest to zmiana w dobrym kierunku? Myślę, że wartościowanie tego faktu nie ma sensu. To się po prostu dzieje i tyle. 
Co myślisz o wulgaryzmach, potoczności słownej stosowanej coraz częściej w książkach? 
Nie lubię wulgaryzmów w codziennym języku, a szczególnie rażą mnie wypowiedzi, w których obsceniczne, wulgarne słowa stają się dominującym elementem. Oczywiście nie oznacza to, że pisarz nie ma prawa sięgać do ich „zasobów” w sytuacjach uzasadnionych, kiedy chce wzmocnić przekaz, czy podkreślić silne negatywne emocje bohaterów. Nie powinny jednak przytłaczać, epatować czytelnika, bo wywołują zniechęcenie i zrażają do dalszej lektury. Dobrze jest, jeśli autor operuje różnymi warstwami materii językowej, potrafi znaleźć zdrowy balans pomiędzy potocznością, a subtelnością słowa pisanego.
Czy o współczesną polszczyznę można być spokojnym?
Chyba nie. Nasz język codzienny ubożeje, mówimy dużo, często niedbale. Najważniejszy staje się przekaz, forma zeszła na drugi plan, zupełnie jak w komunikacji esemesowej. Przyznam, że z przyjemnością słucham wypowiedzi ludzi, którzy potrafią powiedzieć coś interesującego piękną staranną polszczyzną. Ważne jest nie tylko, co mówimy, ale także w jaki sposób. 
A teraz spróbuj „naprędce” wymyślić krótką historyjkę, która zaintryguje czytelników – w myśl tytułu projektu. O czym ona będzie, czy to zmyślona, czy autentyczna, to zależy od Ciebie. Powodzenia!
Proponuję krótką nowelkę. Miłej lektury i serdecznie pozdrawiam !
Mgła. Śnieg pozlepiał turnie. Gdzieniegdzie spod białej czapy wystawały zielone czubki nosów kosodrzewiny. Powietrze było rześkie i lekkie. Tomasz szedł pierwszy. Z tyłu słyszał coraz bardziej zmęczony oddech swojej dziewczyny. Przystanął.
– Dajesz radę?
– Tak.
– Już niedaleko. Tam odpoczniemy.
– Tomek?
– Tak, kochanie?
– Nie idźmy tam. – Cofnął się i chwycił ją za rękę. Pod rękawiczką wyczuwał drobne palce dziewczyny. Rozcierał je szybkimi ruchami tak, że Magdę zalała fala przyjemnego ciepła.
– Madziula, zobaczysz ten widok. Ta dolinka jest niesamowita. Poza tym, wiesz, założyłem się z chłopakami, że przejdę tę trasę zimą.
Pocałował delikatne usta dziewczyny.
– Zobaczysz, zrobi na tobie wrażenie. No, uśmiechnij się.
– Pamiętasz, co powiedział twój tata? W zimie nie ma w górach dróg łatwych ani trudnych. Jest tylko droga, na której przydarzyć się może wszystko.
– Ojciec zawsze wszystko wyolbrzymia.
– Może jednak zawróćmy? – Tomasz wyczuł lęk w głosie dziewczyny.
– Madzia, no co ty? To już naprawdę niedaleko. Może z pół godziny drogi.
Wahała się.
– Tak bardzo ci na tym zależy?
Tomek nic nie odpowiedział, tylko ruszył naprzód. Magda posłusznie posuwała się za nim.
– Spójrz, tam w oddali widać już te szczyty.
– Uhm.
– Tak, to na pewno one. Zapomniałem, jak się nazywają. Jak wrócimy, sprawdzę na mapie. Albo teraz. Wyjmij mapę.
– Nie, nie teraz. Zimno mi. Pospieszmy się.
Nagle niebo pociemniało i zaczął prószyć śnieg. Biały puch przylepiał się do twarzy i rzęs. Gęstniał pod nogami. Ścieżka roztopiła się w jednostajnej bieli.
– Tomek, wracajmy. Nic nie widać.
Chłopak był wyraźnie zakłopotany. Śnieg padał coraz mocniej, szczyty gór rozmyły się w oparach mgły.
– Hm, może masz rację. – Po chwili podjął decyzję. – Okej, schodzimy w dół.
Magda z trudem zrobiła kilka kroków.
– Tomek, nic nie widać. Gdzie jest droga? – zawołała przerażona.
– Spokojnie. Poczekaj, pójdę pierwszy. – Skierował się w lewo, uważnie wyszukując stopą stabilnego gruntu. – Idź za moimi krokami.
Mgła gęstniała, stawiając namacalny opór.
– Boję się.
Tomasz próbował zachować przytomność umysłu, chociaż zdawał sobie sprawę, że znakowana ścieżka dawno zniknęła im z oczu i tak naprawdę błądzą po omacku. Krok w prawo i nagle poczuł, że traci po nogami grunt i wbija się w białą watę. Kołuje, rozrywając niewidoczną ścianę mgły na kawałki, mózg przetwarza setki, a może tysiące obrazów, słyszy przeraźliwy pisk Magdy. Uderza o coś miękkiego. Cisza.
– Tomek, Tomek!!! – Otworzył oczy. – Tomek!!! Dzięki Bogu, żyjesz. – Poczuł na twarzy łzy swojej dziewczyny.
– Co się stało?
– Potknąłeś się i spadłeś.
– Magda?
– Tak, kochanie?
– Jak się tu znalazłaś?
– Zeszłam na czworakach.
– Nie powinnaś, to niebezpieczne.
Poruszył rękami. Sprawne, wszystko okej. Próbował wstać, ale w lewej nodze poczuł ból nie do zniesienia.
– Nie mogę. Coś się stało z moją nogą.
– Poczekaj, pomogę ci. – Magda przeciągnęła Tomasza pod skałę.
Zaciskał zęby, żeby nie wydobyć z siebie jęku. Nie, nie może pokazać, jak bardzo go boli. Z trudem podciągnął się do pozycji siedzącej.
– Jak twoja noga?
-Będzie dobrze. Jakaś drobna kontuzja. Wezwij pomoc.
Dziewczyna otworzyła plecak i zaczęła przeszukiwać jego zawartość. W końcu nerwowym ruchem wysypała wszystko na śnieg.
– Tomek, chyba nie mamy telefonu! – Brała do ręki każdy przedmiot z osobna i przyglądała się uważnie. Paczka chusteczek, kanapki, butelka wody, mapa. – Nie mamy telefonu! Zostawiłam go w pokoju!
– Zobacz w moim plecaku.
Magda położyła się na śniegu i uważnie obmacała rękoma miejsce wypadku.
– Nie ma twojego plecaka. Tomek, nie ma twojego plecaka!
– Cholera, musiałem go zgubić. Chyba jak leciałem w dół.
– Co teraz? Co my teraz zrobimy?!
Wtuliła się w Tomasza.
– Tomek, co z nami będzie?
Musiał zachować zimną krew. Chociaż on jeden. Jest w końcu mężczyzną.
– Ojciec na pewno wezwie pomoc – powiedział bez cienia wahania w głosie. Czuł, jak drętwieje mu chora noga. Magda rozpłakała się.
– Przecież on nie wiedział, gdzie idziemy! Tomek, nikt o tym nie wiedział!
Tomasz zacisnął pięści. Ze złości na siebie samego. Jest idiotą, kompletnym palantem. Jak mógł być tak nieodpowiedzialny? Strach rozsadzał mu czaszkę. Ścisnął mocno powieki, żeby zdusić napływające łzy. Mgła osiadała coraz niżej. Zawiesiła się tuż nad ich głowami.
– Tomek? Myślałeś… Myślałeś kiedyś o śmierci?
Nic nie odpowiedział.
– Boli?
– Co boli?
– Umieranie.
– O czym ty gadasz? Ojciec zaraz wezwie pomoc. Zobaczysz, znajdą nas.
– Zimno mi.
Objął ją mocno ramieniem.
– Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziała cicho.
– Czego?
– Umierania. Niby zwyczajne przejście. Tak mówią. – Tomek?
Milczał.
– Ty płaczesz?
– Wydaje ci się. – Przełknął ślinę i znowu zacisnął powieki.
Magda zdjęła kurtkę i otuliła nią chłopaka.
– Co ty robisz? Oszalałaś? Przecież sama zmarzniesz!
– Tomek, ja idę po pomoc.
– Magda, przecież nie znasz drogi!
– W dół. Trzeba iść w dół.
– Magda!
– Nie damy rady. Nikt po nas nie przyjdzie. Kocham ciebie. – Pocałowała go na pożegnanie.
– Zostań! Magda! Magda!
Dookoła wisiała cisza. I mgła. Gęsta, ciemna. Bardzo ciemna. Prawie czarna. Spotkali się ponownie latem. Szli obok siebie, krok w krok. Ścieżka ostro pięła się w górę.
– Już niedaleko. Tam odpoczniemy – powiedział Tomasz. Pocałował delikatne usta dziewczyny. – Wreszcie pokażę ci tę niezwykłą dolinkę.
Magda uśmiechnęła się.
– Zobacz, ani śladów mgły.
Z naprzeciwka wyłonił się mężczyzna z kobietą. Tomasz przystanął.
– Daleko jeszcze do dolinki? – zapytał. – Halo, proszę pana? Czy daleko do dolinki? Halo? Halo?
Kobieta spojrzała na mężczyznę.
– Słyszałeś coś?
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
– Zdawało ci się. To pewnie ptaki.